Dzień myśli braterskiej
WYŚCIG
„Motyl siadając na kwiecie rozpościera skrzydła,
bo wie, że istotą jego bytu jest lot.
Jednak nawet on - mały, bezbronny, niepewny -
ma świadomość, że w istnieniu jest jedna,
jedyna rzecz ważniejsza od lotu
-inne motyle...”
Historia, którą chciałabym wam opisać, wydarzyła się na jednym z obozów pewnej drużyny harcerskiej. I tak naprawdę, nie jest ważne to gdzie i kiedy; tak naprawdę nie jest ważne kim dokładnie byli harcerze i harcerki, biorący w niej udział. Ważne jest tylko to, że w drobnym ułamku sekundy, zupełnie nieświadomie pokazały nam wszystkim, czym tak naprawdę jest braterstwo...
A sprawa dotyczy biegu druhen.
Leniwy wiatr kołysał lekko trzcinami gęsto porastającymi piaszczyste nadbrzeże jeziora. Jasne, poranne słonko nieśmiało wychodziło zza wyraźnej linii horyzontu, napełniając cały świat wolą życia i działania. Drobne, delikatne listki buczyny rosnącej nieopodal namiotu zastępu „Czarne stopy” grały swą codzienną, pobudkę. Chwilę później na małej leśnej polanie zabrzmiała piosenka witająca nowy dzień...
„Rano, kiedy budzę się rano,
gdy przychodzi spokojnie jasny dzień, mija sen
[…]
Rano płynę choćbym miał zginąć
z marzeń sennym odpływem w chłodnej nocy pustynię.
Płynę, płynę zanim to minie
z marzeń sennych odpływem na spokojny ocean...”
To był jeden z ostatnich dni obozowych. Dziś właściwie rozstrzygnie się, który z zastępów przez cały przyszły rok nosić będzie w prawym rogu kołnierzyka mały, własnoręcznie wyhaftowany emblemat szarotki - symbol naszej doskonałości.
Rywalizacja była bardzo wyrównana, wszak to jedno z największych wyróżnień w drużynie...
O wynikach mogła w znacznym stopniu przesądzić odbywająca się tego dnia olimpiada sportowa.
Każda z nich wiedziała, że muszą dać z siebie wszystko, że dadzą radę, że...
Wystartowała. Jeszcze ulotną chwilę temu stała skulona w pozycji startowej, niczym maleńka poczwarka zamknięta we własnym jestestwie, a każdy drobny nerw jej ciała napięty był do granic ostateczności w wyczekiwaniu na ten mały - dla postronnego widza nieistotny - sygnał, sygnał budzący go do życia, do lotu. Drobne, rdzawe kamyczki żwiru delikatnie kaleczyły jej dłonie, nie pozwalając na całkowite, tak teraz potrzebne jej, skupienie. Gdzieś w oddali, jakby zza gęstej, mlecznej mgły, słyszała krzyki i piski zgromadzonych harcerek, gdzieś padło jej imię skandowane chyba przez zastępową, ale tak naprawdę czuła się tak, jakby jej to wcale nie dotyczyło...
Interesowała ją tylko wygrana. Wiedziała, że „Złocienie” na nią liczą, wiedziała, że tak będzie im łatwiej, były w końcu jednym z najstarszych zastępów na obozie. Wiedziała, że młodsze, czasem niezaradne druhny z podziwem w oczach patrzyły na ich działania...
Przytłumiony dźwięk obozowej sygnałówki przeszył jej świadomość. Ruszyła. Biegła, byle szybciej, byle dalej od reszty, byle bliżej czarnego napisu META, który nieustannie pulsował gdzieś wewnątrz niej. Z początku wszystko szło dobrze, doping zastępu niósł ją jak na skrzydłach, nogi same prowadziły ku zwycięstwu. Wiedziała już, że nic nie stanie jej na drodze. W duchu zaczynała powoli widzieć siebie na najwyższym stopniu zbudowanego z drewnianych podestów podium, z drewnianym, pomalowanym żółtą farbą plakatową, ale jakże dla niej cennym krążkiem na piersi, z bukietem polnych kwiatów. Gdzieś w głębi duszy czuła nieokiełznaną radość, pozostałe reprezentantki zostały daleko, daleko w tyle, wygrała, wewnętrzny triumf przepełnił ją , pochłonął. Jej świat powoli ograniczał się li tylko do dwóch zielonych linii wyznaczających tor, przestały dochodzić do niej dźwięki z zewnątrz, pogrążyła się w całkowitej ciszy, ciszy własnego ja, ciszy własnego zwycięstwa, własnego triumfu...
Nagle... wszystko zawirowało... zupełnie niespodziewanie potknęła się...upadła...świat w jednej sekundzie stanął w miejscu...mrok.. dno... koniec marzeń... koniec snu o szarotce, maleńkim białym kwiatku... wszystko przepadło... czuła ciepło nagrzanego złotymi promieniami słońca piasku przy swojej twarzy...nie potrafiła podnieść głowy, wstać, po policzku wolno, leniwie ściekała jedna jedyna maleńka łza, niby zupełnie przypadkowa, dla niej jednak była jak rozpalone żelazo... Resztę żalu i bólu stłumiła w sobie, tylko ta jedna łezka była oznaką jej słabości....
Reszta dziewcząt z pozoru nie zwróciła uwagi na jej upadek. Ich celem również była wygrana. Klęska rywalki zwiększała ich szansę, szansę na laury, medal, kwiaty i wiwaty tłumu, szansę na poczucie się choć przez chwilę kimś ważnym, jedynym, wybranym, szansę na bycie zwycięzcą, szansę na szarotkę...
I wtedy stało się coś, co sprawiło, ze rozentuzjazmowany, rozszalały, wiwatujący tłum harcerek w jednej chwili zamilkł. Sylwia, zupełnie niepozorna, nie rzucająca się w oczy proporcowa „Siklawy”, przystanęła przy leżącej na bieżni koleżance. Przerwała bieg, uklękła i podała dłoń. Wiedziała, że to oznacza przegraną w tak ważnym biegu, ale mimo wszystko nie zastanawiając się ani chwili wyciągnęła małą, mizerną, lekko drżącą rękę. Rękę, która tak naprawdę tonęła w dużej, silnej dłoni leżącej, ale która z całym dostojeństwem niosła to, co w tym momencie było jej tak bardzo potrzebne: czyste, proste braterstwo...
Jesteśmy harcerkami i harcerzami. Nie w piątek na zbiórce, nie na biwaku, nie na obozie, nie wtedy, gdy zakładamy mundur. Jesteśmy harcerkami i harcerzami tu i teraz; jesteśmy harcerkami i harcerzami wszędzie tam, gdzie jesteśmy; jesteśmy harcerkami i harcerzami każdego dnia, w każdej godzinie. Mamy Prawo, które mówi nam jak żyć. Większość z nas gdzieś w środku sosnowego czy bukowego boru wymówiła kiedyś rotę Przyrzeczenia. Pamiętasz ten moment? Pamiętasz szum drzew nisko pochylonych nad wąską, piaszczystą drożyną, spokojny, bezpieczny trzask bierwion dopalających się w życiodajnym ognisku? Wilgotny smak nocnego lasu? A pamiętasz słowa, które wtedy wymówiłaś?wymówiłeś „...nieść chętną pomoc bliźnim... być posłusznym Prawu Harcerskiemu...”
Ilu z nas byłoby stać na taki gest. Ilu z nas potrafiłoby poświęcić coś cennego dla drugiej z nas, nawet gdy chodzi li tylko o bieg. Co dzień mijasz tysiące ludzi, którzy potrzebują właśnie twojej pomocy, twojej ręki, twojego uśmiechu. Czy zajęta, zajęty własnymi sprawami, ciągle za czymś goniąca, goniący wciąż spiesząca się, spieszący próbujący dogonić wczorajszą chwilę, dostrzegasz wokół siebie choć garstkę z nich?
Każdy z nas ma własne marzenia, plany, cele. I dobrze! Tak powinno być. Tylko, że dopiero w powiązaniu z drugim człowiekiem nabierają one wagi. W oderwaniu od niego są nieważne, bezbarwne, nijakie. Dopiero ludzie nadają sens marzeniom.
Chwilę po zakończeniu biegu do Sylwii podeszła jedna z harcerek i zapytała „dlaczego”?
Nie potrafiła zrozumieć jak można poświęcić możliwość wygranej dla innej osoby. Przecież to był tylko bieg, sport... Sylwia uśmiechnęła się tylko i szepnęła... „a za brata uważa każdego innego harcerza”
Czuwaj.
Ks. phm Grzegorz Chabros
Pozdrowienia dla 17 drużyny harcerskiej Śpiewaki